· niedziela, 22 grudzień 2024 ·

Strona główna

::: ARTYKUŁY PRASOWE :::


Miałem uraz do sportu!

Japończyk prowadził obóz karate w hali AWF Kraków


Niedawno w Krakowie gościł aktualny mistrz świata w karate kyokushin w formule open (czyli bez podziału na kategorie wagowe), 30-letni Japończyk Hitoshi Kiyama.

Tytuł zdobył podczas ubiegłorocznych, 8. mistrzostw świata w Tokio. W Krakowie gościł podczas 31. Międzynarodowego Obozu Szkoleniowo-Kwalifikacyjnego, który odbywał się na obiektach AWF.

- Kiedy Pan zaczął uprawiać karate?

- Gdy miałem 15 lat. Wcześniej miałem... uraz do sportu. Trzymałem się od niego z daleka. W szkole z wychowania fizycznego miałem dwóję. Bardzo nie lubiłem biegać ani grać w piłkę. Dopiero dzięki karate zająłem się sportem.

- Czemu właśnie zainteresował się Pan karate?

- Szukałem czegoś, co pozwoliłoby mi pracować nad własnym ciałem i duchem. Kiedy zetknąłem się z kyokushin, zacząłem ćwiczyć. Jestem zadowolony z tego wyboru, bo przez piętnaście lat treningu karate zdecydowanie wzmocniłem się duchowo i w naturalny sposób wzmocniłem swoje ciało.

- W Polsce gości Pan po raz pierwszy, ale nieraz widział w akcji naszych karateków. Jak Pan ich oenia?

- Uważam, że prezentują bardzo wysoki poziom. W Polsce jest wielu prawdziwych mistrzów. Miałem okazję walczyć z jednym polskim karateką. Podzas mistrzostw Europy w Portugalii w finale spotkałem się z Pawłem Mańdokiem. Wygrałem, ale bardzo odczułem siłę jego ciosów.

- Był Pan jedynym Japończykiem startującym w tych zawodach. Jak do tego doszło?

- Rok wcześniej podczas mistrzostw świata w kategorii open przegrałem z obcokrajowcem. By lepiej poznać styl walki zagranicznych rywali, postanowiłem spróbować swych sił w mistrzostwach Europy. Wcześniej Japończycy nie byli do nich dopuszczani, ale dzięki pomocy kancho Shokei Matsui (prezydent Światowej Organizacji Karate Kyokushin - przyp. J.F.) udało mi się wystąpić w tych


zawodach.

- Wspomniał Pan o mistrzostwach świata z 1999 roku. Jak Pan w nich wypadł?

- Popełniłem błąd w przygotowaniach i odpadłem w trzeciej rundzie po porażce z rywalem z Afryki. By startować w kategorii otwartej, trzeba się na niej skupić, a ja walczyłem wtedy w kategorii średniej. Potem moja waga wzrosła, ale moje techniki były zbyt wolne.

- Gdy dwa razy wygrał Pan otwarte mistrzostwa Japonii, został Pan faworytem Japonii do zdobycia tytułu mistrza świata. Jak poradził Pan sobie z ciążącą presją?

- Gdy w 2000 roku po raz pierwszy wygrałem mistrzostwa Japonii, czułem nieustannie, że wszyscy Japończycy oczekują ode mnie zwycięstwa w mistrzostwach świata. Starałem się to oczekiwanie zamienić we własną siłę, użyć jako własnej broni. Sześć tygodni przed mistrzostwami złamałem żebra, co bardzo utrudniało mi przygotowania. Dopiero na dwa tygodnie przed zawodami wróciłem do jako takiej formy. Żebra się nie zrosły, ale mogłem się poruszać. Miałem pewne obawy i chwile zwątpienia, zastanawiałem się, czy osiągnę zamierzony cel. Nie złamałem się jednak, tylko potraktowałem to jako kolejne doświadczenie. Najważniejsza była myśl, że podczas walki muszę dać z siebie wszystko.

- W finale pokonał Pan Rosjanina Sergieja Plechanowa. Jak wspomina Pan tę walkę?

- Byłem nią trochę... zawiedziony. Walka trwała tylko jedną rundę. Nie można powiedzieć, że była najłatwiejsza z wszystkich, jakie w tych mistrzostwach stoczyłem - bo sam fakt, że był to finał, znaczy dużo - ale chciałem w bardziej wyraźny sposób udowodnić swą wyższość nad rywalem. Rosjanin był bardzo niebezpieczny, jednym ciosem mógł każdego powalić. Nie miał jednak w sobie ducha walki. Nie dawał z siebie wszystkiego, oszczędzał się, liczył na dogrywkę. Dlatego spoglądał na zegar. Ja byłem przygotowany


na dogrywkę, bo czułem, że będę w stanie go pokonać. Moim celem było zdecydowane zwycięstwo.

- Jak Pan jest traktowany jako mistrz świata w najbardziej prestiżowej formule karate w ojczyźnie tej sztuki walki?

- Pochodzę z 700-tysięcznej obecnie Kagoshimy, położonej na południu Japonii. Mój świat zamyka się w moim dojo, gdzie mam około 200 uczniów. Jestem instruktorem, uczę karate na wszystkich poziomach, od początkujących do dorosłych. Nie uważam się za wielką gwiazdę. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem jedynym mieszkańcem Kagoshimy. Podróżuję po Japonii i świecie, biorę udział w różnych obozach, szkolę innych zawodników.

- W kyokushin osiągnał Pan wszystko, co było możliwe do zdobycia. Co teraz jest dla Pana wyzwaniem w karate?

- Osiągnięcie jakiegoś celu nie może oznaczać końca czegoś. Teraz przede mną są kolejne wyzwania. Chodzi o ciągłe doskonalenie samego siebie. Pamiętam, jak pierwszy raz zostałem mistrzem Japonii. Mój nauczyciel, zamiast złożyć mi gratulacje, powiedział, że nie mogę na tym skończyć, że muszę dążyć do jeszcze wyższego celu. Teraz jest to samo. Przez długi okres skupiałem się na walce karate, teraz chcę popracować nad samym sobą, na przykład w umiejętnym wysławianiu się przed szerokim audytorium.

Rozmawiał: JERZY FILIPIUK

Hitoshi Kiyama

Hitoshi Kiyama - data i miejsce urodzenia: 9.01.1974 w Kagoshimie (Japonia); dyscyplina: karate kyokushin; kategoria wagowa: półciężka (do 90 kg) i open; stopień mistrzowski: III dan; zawód: instruktor karate w dojo w Kagoshimie; największe sukcesy: mistrz świata w kategorii open w 2003 roku w Tokio, mistrz świata w kategorii półciężkiej w 2001 roku w Osace, mistrz... Europy w 2000 roku w Vila do Conte k. Porto w kategorii półciężkiej, mistrz Japonii w 2000 i 2001 roku w kategorii open.

Jerzy Filipiuk
31.07.2004


[INDEKS ARTYKUŁÓW]



© 1997-2024 Polska Oraganizacja Kyokushin Karate kyokushin, europe, kyokushinkai